inne

O empatii i moich doświadczeniach w kontekście rozumienia zwierząt i ich zachowań.

Za Słownikiem Języka Polskiego PWN „empatia” to „umiejętność wczuwania się w stan wewnętrzny drugiej osoby”. Definiowana jest też jako zdolność rozpoznawania emocji innych, czy współodczuwania ich stanów psychicznych, stawiania się w sytuacji innego człowieka, przyjęcie sposobu myślenia itd.

W kontekście zwierząt częściej czytamy o ich zdolnościach empatii i współodczuwania z nami. Chciałabym się jednak zająć w tym wpisie ludzkim aspektem, gdyż mam własne przemyślenia i obserwacje w tym zakresie.

Badania naukowe pokazują, że nasze mózgi postrzegają zwierzęta jako członków rodziny – choć zwiększona empatia dla psów i kotów nie ma nic wspólnego z upodobaniem do określonego gatunku, a z wrodzonym ludzkim pragnieniem ochrony i wychowania niewinnych i bezbronnych (odmiennie postrzegamy bowiem dorosłych ludzi). Wiadomo, że nie każdy jest empatyczny i nasze poziomy tej zdolności się różnią. Czy możemy się rozwijać w zakresie empatii? Odpowiedź jest złożona, ale twierdząca.

Empatia jest wypadkową kilku czynników (psychologia wyróżnia trzy grupy przyczyn odpowiedzialnych za poziom empatii u człowieka: predyspozycje biologiczne, psychologiczne i środowiskowe). W różnym stopniu mają one znaczenie dla rozwijania tej umiejętności, którą możemy trenować w relacjach z ludźmi.

Skoro możemy „się ćwiczyć” w byciu empatycznym wobec ludzi, możemy także się rozwijać w tym zakresie w kontekście zwierząt. Stawiam taką tezę bo śmiem twierdzić, że mi się to udało!

Myślę, że w związkach ze zwierzętami jest to nawet jeszcze istotniejsze dla więzi, szczególnie kiedy – jak już ustaliliśmy, my empatyczne osoby – odbieramy je jako istoty bezbronne i wymagające naszej opieki, o czym było wyżej.

Trening empatii ze zwierzętami można oprzeć na poniższych punktach:

  1. ćwiczenie uwagi – obserwowanie sytuacji i ich okoliczności (tego co działo się przed, w trakcie i po zdarzeniu/bodźcu), przyglądanie się rozwojowi wydarzeń i analiza;
  2. ćwiczenie słuchania – dostrzeganie tego co się słyszy i widzi, wyczulenie na okazywanie emocji przez zwierzę i skupienie się na nich (aby to było możliwe konieczna jest wiedza z zakresu sygnałów mowy ciała)
  3. ćwiczenie samoświadomości – rozpoznawanie własnych uczuć, nauczenie się ich nazywania i interpretowania w związku z interakcją ze zwierzęciem;
  4. ćwiczenie komunikacji – komunikowanie swoich emocji zwierzęciu i umiejętność rozumienia przekazu zwierzęcia, czyli tego co pies i kot chce przekazać – dlaczego wykazuje/utrzymuje określone zachowanie (umiejętna interpretacja mowy ciała zwierząt i stojących za nią emocji).*

Mnie się to jakiś czas temu udało, choć stało się to w nieuświadomiony sposób i jakby „przy okazji” zdobywania wiedzy o kotach i psach. Dopiero po czasie doszłam do tego, że widzę „więcej” i rozumiem je „bardziej” a także umiem te wiadomości im zakomunikować. Moje zwierzęta, a także zwierzęta moich Klientów, co oczywiste, na tym zyskały.

Mimo, że jestem z bardzo szczęśliwa z powodu pogłębienia swojej empatii, bo w zawodzie behawiorysty jest to nieodzowna zdolność, a im większa empatia tym lepsza szansa zrozumienie psa a tym bardziej kota, to kosztem jest moje funkcjonowanie. W skrócie – większa zdolność empatii ma swoje konsekwencje.

Ponieważ odczuwam „bardziej”, trudniej przejść mi obojętnie wobec krzywdy, bólu, niesprawiedliwości, cierpienia, hejtu, itd. W naszej codzienności właściwie nie ma sfer bez tych okoliczności, dlatego jak odkryłam – wykształciłam sobie mechanizmy obronne (jak np. odcinanie się od wiadomości). Mogę być z ich powodu źle odbierana, jako osoba po drugiej stronie barykady (nieczuła, nieempatyczna), jednak bez tej tarczy moja codzienność świadoma i podświadoma (sen) uniemożliwiałaby mi funkcjonowanie i zajmowała każdą myśl, a na to nie mogę i nie chce sobie pozwolić – jestem przecież żoną, mamą 3 dzieci, córką i opiekunką średnio 10 dorosłych kotów hodowlanych, a także pracodawcą. Tym samym mam obowiązki i nie mogę zawodzić z powodu nie wyspania czy zmartwień spowodowanych „przerostem” empatii (z tych samych powodów nie oglądam horrorów, czy bardzo brutalnego kina).

Nie zamieniłabym jednak tej umiejętności na jej brak, albo „wersję testową”. Mogę zachęcać do pracy nad sobą w tym zakresie, ale uczciwie jest powiedzieć, że ma to swoją cenę. Póki co udaje mi się moją spłacać i uważam, że bilans jest dodatni, toteż jestem zwolennikiem tej opcji.

Uczę jej Opiekunów na konsultacjach, przemycam w webinarach czy warsztatach. Nie jest to dla każdego, zgadzam się. Jednak jeśli się wejdzie do tej rzeki, okazuje się, że mimo kiepskiej temperatury i dużego nurtu można w niej znaleźć samorodki złota i srebra. Obdarzając nimi zwierzaki zyskujemy niesamowitą więź, relację opartą na zrozumieniu i komunikacji.

*opracowanie własne na podstawie https://www.medonet.pl/zdrowie,czym-jest-empatia-i-czy-mozna-sie-jej-nauczyc–o-czym-swiadczy-brak-empatii-,artykul,1728439.html#czy-empatii-mozna-sie-nauczyc

inne

Jak koty i psy postrzegają kolory i co dla nas z tego wynika?

https://genius.com/annotations/1142337/standalone_embed

Zarówno psy jak i koty potrafią bardzo dobrze odnajdywać się w naszym ludzkim świecie. Poruszają się i nawigują za pomocą różnych zmysłów: węchu, słuchu, dotyku, smaku a nawet pola magnetycznego ziemi. Najmniej pomaga im w tym wzrok i rozróżnianie barw. W tej jednej dziedzinie nasze fizyczne możliwości, jako gatunku trójchromatycznego, są większe niż kota i psa, który z nami mieszka. Choć wcale nie jesteśmy tu rekordzistami – ustępujemy w tym zakresie wielu gatunkom tetrachromatycznych ryb czy ptaków.

Ludzie są w stanie zobaczyć szersze spektrum barw od swojego pupila. Zwierzęta towarzyszące wprawdzie nie postrzegają świata w szarościach – bo widzą kolory, jednak w uboższym spektrum jak my. Zarówno kot i pies, ale także bydło czy konie, widzą dichromatycznie (dwubarwnie). Tym samym odróżniają dobrze kolor niebieski i żółty. Pozostałe jednak barwy, jak przykładowo czerwony czy zielony, są jest dla nich jednakową barwą.

To specyficzne postrzeganie barw powoduje, że percepcja kolorów psa czy kota jest z naszego puntu widzenia specyficzna. Ma też swoje konsekwencje, na które warto zwrócić uwagę w kontekście choćby zabawy. Skoro bowiem nasi czworonożni przyjaciele nie są w stanie dostrzec różnicy między barwami zieloną i czerwoną czy brązową, aktywizacja ich za pomocą zabawek w tych konkretnych kolorach z gruntu skazana jest na porażkę. Co innego, gdy mamy do czynienia z przedmiotami żółtymi czy niebieskimi.

Z tych powodów, planując swoją autorską linię SZARP-aków dla psów zaprojektowałam te zabawki w sposób uwzględniający predyspozycje Waszych pupili i dostosowałam kolory szarpaków do naturalnych możliwości percepcyjnych psów. Tym sposobem są to produkty nie tylko atrakcyjne wizualnie dla opiekunów, ale przede wszystkim dla ich towarzyszy.

W moim sklepie znajdziecie produkty dla małych, średnich, dużych i olbrzymich psów w różnych wielkościach i rozmiarach. Dostosowane do każdego rodzaju uścisku szczęk, z naturalnymi futrami w odmiennych kolorach i różnorodną długością włosa.

Niektóre zabawki zawierają dodatkowo amortyzatory co powoduje, że przeciągnięcie szarpaka daje psu przyjemne uczucie rozrywania. To uwalnia naturalne instynkty, zachęca do zabawy i świetnie motywuje psy do treningu. Pomaga zbudować więź z opiekunem, odwrócić uwagę od trudnego dla psa bodźca na spacerze lub nawet aktywizuje dwa psy na raz.

SzARP-akus double

koty międzygatunkowo psy , ,

Sylwester. Co możesz zrobić dla swojego zwierzaka?

Mam problem z Sylwestrem. Nie dlatego, że popieram strzelanie, ale po prostu nie pojmuję hipokryzji… Niby jest od groma wiedzy, webinarów, szkoleń, behawioryści grzmią a efekty marne…

Oczywiście huk petard jest dla wielu ludzi i zwierząt nieprzyjemny, wywołuje dyskomfort, lęk a nawet traumę (na zdjęciu macie jednego z moich pacjentów), dezorientuje, bywa przyczyną śmierci wielu istnień (dzikich zwierząt, dużo się mówi o ptakach)…

Niemniej jednak … mam w sobie dużą niechęć do tego tematu; tak dużą, że wczoraj wykpiłam się urlopem przed wypowiedzią w telewizji, bo uważam, że krótko to o tym problemie mówić nie można (a redaktorka zaznaczyła, że wypowiedź ma być krótka).

Abstrahując od tych wszystkich opcji, które coraz częściej są brane pod uwagę (brak pokazów sztucznych ogni, brak petard hukowych, nawet widziałam reklamę w jednym z dyskontów cichych fajerwerków – i super!, wszechobecne apele o rozsądek i „zabawę” jedynie w noc sylwestrową, a nie od dziś do nowego roku…) coś tu w mojej ocenie „nie styka”!

Nie mogę pojąć kilku spraw. Ponieważ wiadomo nie od dzisiaj, że:

  1. część społeczeństwa zwierząt nie posiada, nie lubi, nie ma też empatii i strasznie im z tego powodu wszystko jedno, że Wasz zwierzak (czy siostra w spektrum autyzmu, bo ten problem podobnie a może nawet bardziej dotyczy ludzi) cierpi – oczekiwanie od nich, że „zrozumieją”, nabędą tę zdolność i staną się lepsi jest bezcelowe i naiwne; łatwiej jest zacząć od siebie…
  2. jeśli Twój zwierzak wykazuje jakiekolwiek oznaki dyskomfortu związanego z dźwiękami – a jak pokazują doświadczenia behawiorystów, w tym moje – duża część psów i kotów je posiada, NALEŻY Z NIMI PRACOWAĆ nad tymi pierwszymi sygnałami, ponieważ „lęki rodzą się szybko” i tym trudniej się ich pozbyć im bardziej uogólniony jest to strach (mam na myśli, że łatwiej pozbyć się dyskomfortu z powodu dźwięku domofonu niż obawy przed każdym wysokim głośnym dźwiękiem, który pies usłyszy)
  3. tydzień przed Sylwestrem to zdecydowanie a późno na pracę ze straumatyzowanym zwierzakiem! Jeśli obudziliście się z przysłowiową ręką w nocniku możecie jedynie:
    • wdrożyć środki farmakologiczne,
    • wspierać psa czy kota podczas sylwestra (być przy zwierzaku, zapewnić mu maksymalny możliwy komfort, wyciszenie, zacienienie, itp.), albo ….
    • wyjechać do głuszy, gdzie dźwięki hucznego Sylwestra Was nie dosięgną.
  4. Możecie też, a nawet POWINNIŚCIE, wdrożyć stosowną terapię od stycznia, aby kolejny Sylwester przebiegał spokojniej. Oczywiście, nie wszystkie zwierzęta będą w stanie przepracować taką traumę, jak na zdjęciu, jednak każde wsparcie które okażecie psu czy kotu, każda praca terapeutyczna powinna zmierzając do celu, zakładać lepsze funkcjonowanie na co dzień a nie tylko cel sam w sobie. Lęków nie jesteśmy w stanie się pozbyć, możemy tylko nauczyć się z nimi funkcjonować lepiej, zmienić reakcje na nie i takie wsparcie jesteśmy naszym zwierzakom winni.
międzygatunkowo praca behawiorysty , ,

Jak długo to potrwa? O perspektywie czasowej terapii behawioralnej zwierzęcia słów kilka….

Pytanie tytułowe jest jednym z tych, które padają dość często przed albo na samym początku podjęcia pracy z Klientem i jego zwierzakiem. Gwoli ścisłości – fajnie, że występuje… Niemniej jednak jest kilka aspektów pracy behawioralnej ze zwierzęciem, na które warto zwrócić uwagę aby z jednej stronny wytłumaczyć psa czy kota, z drugiej – uspokoić opiekuna.

Coraz częściej spotykam się z niemożliwymi do zrealizowania oczekiwaniami i to główny powód powstania tego artykułu. Co ciekawe, to ograniczenie nie dotyczy tak na prawdę pracy behawiorysty, ale możliwości zwierzaka, który ma określony problem i potrzebuje przestrzeni (czasu, miejsca, etapowości, powtórek…) i pozytywnego wsparcia opiekuna (akceptacji i braku ciśnienia z jego strony), aby się z kłopotem zmierzyć i poradzić sobie z zadaniem. My (behawiorysta + opiekun) możemy to ułatwić, albo utrudnić.

Waga problemu

Dużo zależy od samego problemu. Od tego, z czym zarówno opiekun jak i zwierzak ma się zmierzyć. Łatwiejsze zadania na ogół zajmą mniej czasu, trudniejsze, bardziej rozbudowane – więcej. Inaczej będzie wyglądała praca nad wypracowaniem komendy „siad” u psa a inaczej nad połączeniem zwierząt odmiennych gatunków (o ile w ogóle będzie to możliwe). Złożoność założonego zadania będzie determinowała jego etapowość, wielowątkowość, ta z kolei wpłynie na ilość powtórzeń a zatem – rozciągnięcie w czasie zadania. Mało tego, może się okazać, że ćwiczenie jest niewykonalne, bo założone etapy są zbyt trudne dla psa czy kota i wymagają modyfikacji „w trakcie”, dokładania etapów, rozbijania na czynniki pierwsze w naszych oczach błahego ćwiczenia.

Możliwości zwierzęcia

To moim zdaniem element najtrudniejszy i kluczowy. Niestety rzadko mamy na niego wpływ, chociaż to nie tak, że nie mamy go wcale. Każdy zwierzak jest inny, dlatego mimo wielu dostępnych narzędzi podejście zarówno behawiorysty jak i opiekuna musi być otwarte. Większą elastyczność w pracy nad sobą mają zwykle zwierzęta lepiej socjalizowane, niż te które pobawione były tego procesu, albo odbył się on w formie szczątkowej. Niemniej jednak zawsze należy próbować poprawić sytuację trudną niezależnie od przygotowania psa czy kota – trzeba mieć jednak świadomość, że ten z gorszą (czy żadną) przestrzenią na zmiany może nie wykonać planu w 100%… i to zaakceptować. Nie ma jednak gwarancji, że zwierzak doskonale przeszkolony do życia z człowiekiem w całości takowy wykona! Tu ważne będą także walory osobowościowe, geny czy temperament.

Narzędzia i techniki pracy

Poszukiwania metod „na tego konkretnego kota czy psa” może zająć tygodnie czy miesiące, a może zadziałać „coś” niemal przypadkiem. Warto zacząć od typowych, często działających patentów, ale można też sięgać po rozwiązania awangardowe (jak muzykoterapia czy aromaterapia). Z tego powodu warto wdrażać zawsze kilka technik, czy ćwiczeń aby sprawdzić, z którym zwierzę radzi sobie najlepiej albo odczuwa najwięcej przyjemności/satysfakcji z realizacji konkretnego zadania.

Z pewnością jednak możemy:

  • nie wprowadzać szumu informacyjnego – być precyzyjnym przy wydawaniu poleceń, mieć dobry timing reglamentując wzmocnienia (podając smakołyki, nagradzając zabawą, słowem czy kontaktem socjalnym), nie zmieniać poleceń (komend) w trakcie, etc.
  • dostosować zadanie do zwierzęcia indywidualnie i nie wymagać zbyt dużo jednorazowo – co będzie frustrujące zarówno dla ludzi jak i zwierzęcia – jeśli mamy psiaka z zaburzeniami separacyjnymi, który nie wytrzymuje wyjścia opiekuna za drzwi, ponieważ „zapala” się wcześniej, nie ma mowy o pracy na tym etapie – musimy wrócić/cofnąć się do momentu gdzie następuje pierwsza reakcja i spróbować ją przepracować, podobnie jeśli z innych powodów zadanie
  • nie stresować dodatkowo – nie zawsze zwierzę „załapie” od razu, co bywa powodem ludzkiej frustracji, którą chcąc nie chcąc przelewamy na trenującego zwierzaka, utrudniając w ten sposób jego zadanie, strofując go, uciekając się do metod awersyjnych, zamiast traktować zadanie jako element wspólnie spędzanego czasu
  • pracować systematycznie – brak regularności może być zabójczy dla postępów w pracy nad sobą i w takim wypadku ciężar niepowodzenia opiekun z pełną świadomością powinien wziąć na siebie.

Presja czasu

bywa trudna do zniesienia, szczególnie, gdy od rezultatów uzależnione jest „być, albo nie być” w tym wynajętym mieszkaniu (bo sąsiedzi już dawno stracili cierpliwość do szczekliwości psa i grożą skargami, a właściciel tylko szuka pretekstu) czy z powodu zbliżającego się urlopu lub krótkiego wyjazdu (a kot nie chce za nic wejść do transportera…)…

Niemniej jednak uderz się Czytelniku w pierś i zastanów, co zrobiłeś aby temu dramatowi zapobiec?

Najczęściej błędy wychowawcze powielane przez lata, nad którymi można było zapanować dużo wcześniej, ale… zawsze była jakaś wymówka, kończą się właśnie takimi obrazkami. Zachowanie negatywne utrwalone przez kilka miesięcy będzie wymagało tyle samo czasu na naprawę… Zatem nie ma na co czekać! Jeśli zauważacie zaburzenie behawioralne, rosnący problem – pracujcie. Nie wiecie jak? Szukajcie, kształćcie się. Nie macie czasu, nie możecie znaleźć, nie wiecie jak się z nim uporać – poproście o pomoc specjalistę, który doradzi co i jak. Dróg jest wiele… najgorsza to sprawę zostawić tak jak jest…

Do brzegu… to ile to potrwa?

Jeśli czytaliście wnikliwie – już wiecie 😉 Tyle ile się psuło, tyle będziemy naprawiać. W wielkim skrócie.

Czy czasem te prognozy bywają bardziej optymistyczne? Czasami tak… ale jak wyżej – zawsze zależy to od (po 1. i najważniejsze) zwierzaka i (po 2. nie mniej ważne) jego opiekuna.

Czy bywa gorzej i dłużej naprawiamy niż psuliśmy? Bywa i tak, a nawet gorzej – zdarza się, że zwierzę już nie ma przestrzeni na pracę nad danym problemem (szczególnie, gdy jego trauma jest bardzo silna, albo problem utrwalany latami, lub zwierzę ma bardzo dużo różnych spraw do przepracowania). Zdarza się, że kłopot przerasta zwierzaka i jest w stanie pracować tylko do konkretnego momentu. Ani milimetra dalej. Jednak nie powinno to zagrożenie zwalniać opiekuna z pracy – zawsze jest nadzieja na wypracowanie więcej. A czasami to jest wystarczające, aby pies, kot i człowiek czuli się lepiej i bardziej komfortowo, lub odczuwali mniejszy stres. Przykładowo traumatyczny wyjazd do weterynarza nie musi trwać 3h (bo zakłada stres już momencie wejścia do transportera którego kot nie cierpi) a 30 min (o ile przepracujemy trudy akceptacji transportera, zamknięcia w nim kota, umówimy się na konkretną godzinę, itd.).

Nikt z nas nie jest idealny i oczekiwanie od zwierzaka, że taki będzie albo że jego postępy takie będą – jest nie fair. Nie traćmy tego z oczu i spróbujmy wyjść na przeciw tym ograniczeniom, dając czas na pracę z problemem. Wszystkim wówczas będzie dużo lżej 🙂

koty międzygatunkowo psy , , ,

Łączenie różnych gatunków – moje spostrzeżenia na ten temat

            Kto by nie chciał psa i kota pod jednym dachem? Pewnie większość (jak obserwuję) rodzin, ale jak się okazuje, to nie takie proste.

Łączenie zwierząt odmiennych gatunków jest skomplikowanym zagadnieniem, głównie dlatego, że źle się do tego zabieramy. Często zamiast zacząć od poszerzenia wiadomości jak to zrobić, zwierzęta bez żadnego przygotowania są sobie przedstawiane, stawiane przed faktem dokonanym, w naiwnym oczekiwaniu, że „będzie dobrze”, co skutkuje ich wzajemną niechęcią a…  trudno o dobre drugie wrażenie, kiedy pierwsze było przerażające, powodowało lęk, frustrację czy złość, czyli skrajne, negatywne emocje.

            To na co warto zwrócić uwagę, poza:

– dobrym przygotowaniem się do procesu połączenia zwierząt odmiennych gatunków (teoretycznym, aby mieć wiedzę o każdym a także poznać techniki i metody nieawersyjne),

– zapewnieniem obu zwierzętom bezpieczeństwa i przestrzeni to

– uwzględnienie ról, jakie pełnią i różnic, płynące z ich etogramu i potrzeb.

Nie można tracić z oczu, że mamy do czynienia z dwoma indywidualnościami i wzięcie pod uwagę wieku oraz temperamentu zwierząt nie pozostaje bez znaczenia – np. wobec kociego seniora szczeniak może być zbyt natarczywy, a temperamentny kot może dokuczać flegmatycznemu psu.

W przypadku psa i kota (które to połączenie jest najczęstszym w naszych domach, ale równie dobrze możemy analizować w tym zestawieniu kota i świnkę morską lub kota/psa i ptaka) będzie ich wbrew pozorom wiele, m.in. łańcuch łowiecki – sztywny wzorzec zachowania uruchamiany w trakcie polowania.

U psów w wyniku hodowli części łańcucha zostały celowo wygaszone pod kątem użytkowości tych zwierząt, przeciwnie do kotów, które zachowały wszystkie elementy składowe.

            Biorąc pod uwagę wielkość obu gatunków i relatywnie większą reaktywność kota częściej on w tym układzie będzie gonioną ofiarą (chociaż przy dysproporcjach w drugą stronę, kiedy kot (np. Savannah) jest dużo większy od psa (York), agresywne zachowania również się zdarzają). Warto dlatego wziąć pod uwagę różnicę w gabarytach zwierząt pod uwagę.

Tym bardziej jeśli założyć sytuację, kiedy mamy do czynienia z psem, u którego w łańcuchu łowieckim pogoń i schwycenie (jak np. u owczarka niemieckiego, czy posokowca bawarskiego) sama w sobie jest zachowaniem nagradzającym, dającym silną emocję przyjemności w momencie doznawania. Uciekający kot, (które to zachowanie leży w jego naturze w sytuacji zagrożenia, jako jedna ze strategii 5F), będzie bardzo silnym bodźcem, wyzwalającym u psa pogoń. Goniący pies natomiast wywoła u kota-ofiary w łańcuchu pokarmowym uruchomi strategię ucieczki.

Lęk i strach kota to uczucia ulegające szybkiemu warunkowaniu i utrwaleniu, a także generalizacji, przez co kolejne spotkanie i sam już widok psa może wzbudzać reakcję lękową mruczka. Praca post factum ze zwierzętami może okazać się niemożliwa. Z tych powodów warto zadbać o to pierwsze spotkanie. Świadomość opiekuna oraz dobre przygotowanie warunkują często pozytywny skutek międzygatunkowego połączenia.

Kolejną różnicą między gatunkami jest komunikacja, która w przypadku kota i psa na kilku poziomach (zapachowym, dźwiękowym czy mowy ciała) mija się. Dźwięki, jak np. szczekanie będące wyrażeniem różnych emocji dla psa, będzie odbierane jako nieprzyjemny (odczuwany wręcz fizycznie jako ból) hałas przez kota. Pozycję leżącą na boku lub plecach pies odczyta jako sygnał uległości, kot natomiast jest wówczas gotowy do ataku wszystkimi czterema łapami wyposażonymi w ostre i niebezpieczne pazury oraz pysk i zęby gdyż to jego pozycja obronna. Feromony wydzielane przez kota nie są odczytywane przez psa i odwrotnie, co również wyklucza porozumienie na poziomie chemicznym.

            Na charakter zwierzęcia składa się temperament i jego doświadczenia, zdobywane w trakcie rozwoju. Na kształtowanie tych drugich mamy wpływ w procesie socjalizacji, także poprzez wzajemne przedstawienie przedstawiciela innego gatunku. Biorąc pod uwagę zamknięcie się tych okresów, kiedy zwierzęta reagują lękiem zamiast ciekawością, wybierając unikanie, co u psów i kotów przypada na ok siódmy tydzień życia, należy wziąć pod uwagę doświadczenie we wzajemnych relacjach w tym okresie wrażliwości (czyli od 2 do 7 tygodnia życia). Elementy środowiska przyswojone przez zarówno kota jak i psa w tym krótkim czasie (także wzorce innych zwierząt jako kompanów relacji społecznych) będą zapamiętane z dużym prawdopodobieństwem jako pozytywne.

Dodatkowo okresy rozwojowe, w których znajdują się wówczas zwierzęta, związane z zabawą wzmocnią możliwość odbierania partnera innego gatunku jako kompana do figli a nie elementu/końca łańcucha łowieckiego/pokarmowego, (czyt.) ofiary. W ten sposób przygotowane i ukształtowane celowo psy i koty mają większe szanse na późniejsze zgodne życie w międzygatunkowych grupach, dlatego je powinniśmy wybierać ewentualnych połączeń.

            Często obserwowanym w mojej ocenie błędem jest wybór metod i technik łączenia zwierząt różnych gatunków, dobierany przez pryzmat oprawcy (jeśli zatem mówimy o połączeniu kota i psa – dobranie technik właściwych dla psa) a nie ofiary. Mam tu na myśli przykładowo wprowadzenie psa na smyczy na terytorium kota, pokazywanie kotu psa, gdy mruczek znajduje się na rękach u opiekuna, etc. Te techniki z punktu widzenia terytorialnego kota, upatrującego w ograniczeniu przestrzeni awersję już same w sobie nie są pozytywne, bowiem ograniczają i nie dają wyboru.

Tym samym dużo lepsze rezultaty w relacjach między psem i kotem będą mieli ci, przyjmujący koci punkt widzenia i metody właściwe do łączenia kotów, które polecamy w grupie Dokocenie, a nie odwrotnie.

To moje spostrzeżenie, promuję je, gdyż uważam za uzasadnione z punktu widzenia etogramu kota, jego potrzeb a także braku awersyjności tych metod w kontekście psa (pies nie odbiera przegrody socjalizacyjnej jako awersji, w przeciwieństwie do kota dla którego przytrzymywanie na rękach jest nieprzyjemnym ograniczeniem).        

inne koty , ,

Mentor. Po co hodowcy jego wsparcie?

            Hodowcy na swojej drodze napotykają codziennie wiele problemów. Zanim na dobre zaczną przygodę z hodowlą pojawia się masa pytań… Gdzie szukać informacji? Jak założyć hodowlę? Jakie dokumenty są potrzebne? Który związek wybrać i dlaczego? Jaki przydomek? A w szczególności – jaką rasę hodować i dlaczego tę? Jak już te podstawowe problemy uda się rozwiązać spada lawina nowych… Który kot jest dobrym kotem do hodowli? Czy kot hodowlany a wystawowy to to samo? Ile kotów powinno znaleźć się w mojej hodowli? Czy powinienem mieć swojego kocura, czy raczej korzystać z już dostępnych? Co to jest plan hodowlany i jak go ułożyć?

            Te wszystkie zagadnienia powodują, że wielu adeptów pracy hodowlanej już na starcie rezygnuje. A to dopiero początek! Problemy, z którymi przychodzi się zmierzyć potem są dużo bardziej skomplikowane i złożone. Jak dbać o zdrowie moich kotów? Jakie testy przeprowadzić? Które koty krzyżować i dlaczego te? Separować kocią mamę od reszty stada czy nie? Co robić, gdy kotka nie ma rujki lub ma ją zbyt często? Czy kocur hodowlany może być sfrustrowany? Jeśli tak – jak mu pomóc i ten stan łagodzić? Czy koty hodowlane zawsze żyją w zgodzie? W jaki sposób socjalizować kocięta?

            Na te wszystkie pytania nie znajdziemy odpowiedzi w jednej książce . Może w kilku? Sama też poruszam to ważne zagadnienie w moim Poradniku. Są takie pytania, na które nie odpowie nawet wszechwiedzący wujek google…

Z pewnością jednak odpowie na nie praktyka. Ale także… dobry mentor!

            Kim on właściwie jest? Czy warto zadać sobie trud i takowego zdobyć? Co można dzięki temu zyskać? Jak wyglądać powinna sylwetka mentora i ucznia? Postaram się opowiedzieć na te pytania, przybliżając temat.

            Mentor przede wszystkim jest hodowcą z doświadczeniem. Praktykiem, który teorię ma w małym palcu, ponieważ nie raz już tą ścieżkę przeszedł. Jest także przewodnikiem. Cały czas się uczy, bierze udział w kursach, seminariach, czyta, poznaje, rozmawia z innymi doświadczonymi hodowcami… nie spoczywa na laurach! Jest idealnie, gdy ma co najmniej dziesięcioletnie doświadczenie w prowadzeniu hodowli i zna całe spektrum zagadnień z nią związanych. Jest również powiernikiem, przyjacielem i nieocenionym wsparciem w trudnych chwilach dla początkującego adepta. Zawsze odbiera telefon, także w nocy. Odpowiada na maile, rozmawia na czacie, forum… Ma w swoim charakterze takie cechy jak: cierpliwość, uczynność, lojalność, umiejętność słuchania i współpracy, obecność i zaangażowanie w problemy początkującego. Chodzący ideał!

            Nie zawsze jednak mentor odpowiadający temu opisowi będzie w stanie pomóc. Dlaczego? To bardzo proste – bo nie wszystko od niego zależy. Mentor z prawdziwego zdarzenia tworzy z uczniami relacje, wiąże się z nimi. Jak to w kontaktach między ludźmi – nie zawsze to się udaje. Jeśli jednak pojawi się chemia – jest duża szansa na udaną wieloletnią współpracę. Należy pamiętać, że odpowiedzialność za ten „związek” leży po obu stronach.

            Co powinno cechować ucznia? Nie może być pasywny. Musi działać. Oczekiwanie, że mentor przekaże całą wiedzę jest błędem podstawowym! Początkujący musi być gotowy zgłębiać temat, uczyć się samodzielnie, czytać branżowe książki, artykuły, brać udział w seminariach, szkoleniach czy kursach. Mentor nie jest pedagogiem. Jego zadaniem jest prowadzić za rękę. Nie zrobi jednak za swojego podopiecznego całej roboty! Początkujący hodowca musi się zaangażować i współpracować ze swoim przewodnikiem. Omówić z nim swój plan, który być może będzie wymagał ulepszenia? Musi wytrzymać krytykę i się jej poddać. Jeśli już osiągnięty zostanie konsensus, należy się go z pokorą i konsekwencją trzymać. Osobiste pomysły winny być z mentorem omówione – lojalność jest wymagana od obydwu!

            Wydaje się całkiem proste prawda? Z jednej strony mądry mentor, z drugiej – uczeń, który chce poszerzać wiedzę. Tworzą pozytywną relację. Finał!

Dlaczego zatem brakuje mentorów? Czemu nie jest tak, że rozpoczynający karierę hodowlaną może ich wybierać? Dlaczego są hodowcy, którzy nigdy o mentorach nie słyszeli a wielu za nimi tęskni? Czy to jest w porządku?

            Teoria i praktyka często nie idą w parze – oto najlepszy przykład.

W mojej ocenie hodowca sprzedający kota hodowlanego winien ponosić za niego odpowiedzialność. Wyrazem tej odpowiedzialności jest mentoring. Koniec kropka.

To bardzo naturalna sprawa, prawda? Hodowca sprzedający kota do hodowli posiada wiedzę i doświadczenie. Wydaje się nawet, że w jego interesie jest wspomaganie młodego hodowcy. Powierza mu przecież swój skarb – kocię, linie którymi się opiekuje, nie rzadko od pokoleń. Jak może go nie wesprzeć? Ale czy samo wsparcie wystarczy młodemu hodowcy? Uważam, że nie. To zbyt mało. Młody niedoświadczony hodowca, szczególnie na początku swojej drogi potrzebuje wsparcia, obecności kiedy przyjdzie zmierzyć się z problemem. Oczekuje pomocy mentora i powinien ją otrzymać. Jeśli hodowca (sprzedawca) nie był gotowy na niesienie takiej pomocy dlaczego sprzedał kocię? Obowiązkiem hodowcy jest wspierać opiekunów jego kociąt, także kastratów. Wielu hodowców to robi i chwała im za to! Kot hodowlany wymaga szczególnej opieki, innych warunków – za tym idzie odmienna cena. To jest satysfakcja hodowcy – jego wynagrodzenie.

Są wspaniali, wielcy hodowcy którzy rozumieją te potrzeby, zależności i konieczność niesienia pomocy młodszym kolegom. Robią to pro bono, z potrzeby serca, niekiedy przez wiele lat… jest jednak ich bardzo niewielu. Zastanawiające jest, że hodowcy z wieloletnim doświadczeniem, których przecież nie brakuje, nie podejmują się tego zadania… Nie idzie za tym żadna nobilitacja środowiskowa – to też zaskakujące… A szkoda!

Analizując ten problemem – doszłam do następujących wniosków:

– po pierwsze brakuje wiedzy. Trudno dzielić się czymś, czego się nie ma. Z pustego i Salomon nie naleje! Hodowcy nie mający wiedzy, bądź nie będący jej pewni – są niechętni do tego typu przedsięwzięć. Może i lepiej? Ale… czy taka osoba powinna być hodowcą…?

– po drugie – trudno się dziwić, że tylko najodważniejsi hodowcy są mentorami. Brakuje wsparcia w tym zakresie. Zatem nawet hodowca z  dużym doświadczeniem, wiedzą i chęcią pomocy może czuć się zagubiony i samotny w tym przedsięwzięciu.. To jest po prostu trudne.

– po trzecie – wspomniana odpowiedzialność. Hodowcy nie chcą jej ponosić. Mało zrozumiałe, ale bardzo prawdziwe i smutne. Szczególnie w przypadku kotów hodowlanych odpowiedzialność powinna być podwójna. Jako hodowca odpowiadam nie tylko za moich rezydentów ale także za ich dzieci w zakresie ich zdrowia, socjalizacji, itd. ale także zdolności reprodukcyjnych czy potomstwa. Niestety wielu hodowców zwalnia się z tego obowiązku. Oceniam to negatywnie, ponieważ taka obserwacja prowadzi do konkluzji o prowadzeniu hodowli dla zysku lub dowodzi lenistwa.

            A co w przypadku kiedy jeden mentor nie spełnia naszych oczekiwań? Kiedy z zakresu jego wsparcia chcemy wziąć jedynie część wiedzy, umiejętności, praktyki? Czy to w porządku że szukamy dalej i mamy więcej jak jednego mentora? Odpowiedź twierdząca w moim przekonaniu jest prawidłowa. Każdy hodowca jest inny, ma inne poglądy na zagadnienia hodowlane np. dotyczące kastracji, żywienia, inne doświadczenia. Każdy z nas się uczy, ten początkujący jak i ten doświadczony. Może się okazać, że z biegiem czasu uczeń przerośnie mistrza, naturalna wówczas jest tęsknota za innym „większym” autorytetem. To nic złego! Wręcz to naturalne i powinno znaleźć zrozumienie, zarówno ucznia jak i nauczyciela. Nie powinno jednak kolidować z lojalnością, o której było wyżej.

            Artykuł jest zaledwie wprawką do trudnego tematu, jednak mam nadzieję, że rozpocznie dyskusję na ten temat. Chciałabym, aby pozytywnie wpłynął na świadomość młodych hodowców, znajdujących się u progu podjęcia decyzji o rozpoczęciu hodowli. Jeśli zawiodą Was hodowcy od których nabyliście swoje koty – szukajcie dalej. To nie jest łatwe zadanie, jednak nie niemożliwe. Można zyskać bezcenne wsparcie i przyjaźń na lata… Pomoc w trudnych chwilach jest potrzebna… ich w hodowli nie brakuje. Dobrze, aby początkujący mieli wówczas przy sobie kogoś zaufanego…. mentora właśnie!

inne , , ,

Co zrobić z kotem na wakacje?

Pretekstem do tego artykuł są nie tylko wakacje i zbliżający się okres urlopowy, w którym większość z nas wyrusza krótsze lub dłuższe eskapady, ale także opiekunowie moich kotów, którzy co jakiś czas pytają mnie o to zagadnienie, co miało miejsce także wczoraj.

Zawsze można spędzić urlop w domu, z czego nasz kot będzie najbardziej zadowolony…. Ale poważnie.. skoro już musicie wyjechać, warto rozważyć możliwości kota i dostępne rozwiązania. Opcji jest kilka.

            Pierwsza, najlepsza dla kota, to wprowadzenie się pod nieobecność kogoś zaufanego – mamy, córki, dalszej rodzinny, przyjaciół – najlepiej – kogoś znajomego kotu, idealnie jeśli osoba ta ma z kotem osobistą pozytywną relację. Wówczas istnieje szansa, że mruczek najmniej odczuje nieobecność „mamy i taty”. Dzięki temu kot będzie w znanym sobie środowisku, pod opieką zaufanej osoby, którą ma do dyspozycji. Z jego punktu widzenia zmienia się niewiele i jest to sytuacja akceptowalna, relatywnie mało stresująca (choć zdarzają się koty, które z uwagi na przywiązanie już w tym miejscu odchorują frustrację związaną z wakacjami właścicieli). To rozwiązanie dla wąskiego grona szczęśliwców, którzy mogą sobie na to pozwolić. Niemniej jednak – w czasach, kiedy ludzie wynajmują swoje domy, szczególnie w atrakcyjnych turystycznie lokalizacjach, obecność w nim zwierzęcia może być pożądanym walorem. Z tego co wiem, Beata Pawlikowska, znana polska podróżniczka i opiekunka 2 kotów, korzysta z tego rozwiązania. Również mi jest bliskie i potwierdzam dużo lepszą kondycję zwierząt w sytuacji, kiedy mają do dyspozycji zaufanego opiekuna.

            Druga możliwość, to opieka dochodzona – na czas wyjazdu kot jest odwiedzany przez kogoś bliskiego z rodziny, przyjaciół, sąsiadów czy choćby osobę do tego przeszkoloną i opłaconą – petsittera. O ile kot ma podobne doświadczenia a odwiedzający jest znany kotu, również jest to okoliczność łagodząca brak obecności opiekunów. Nie zmienia terytorium, teoretycznie jedynym stresorem jest nieobecność osób bliskich. Może nim jednak być również obecność nowej osoby, zatem warto ostrożnie dobierać ludzi zaangażowanych w pomoc przy mruczku. Jeśli zatem macie kogoś bliskiego w pobliżu, lub „za ścianą” – ta opcja może okazać się dla Was strzałem w dziesiątkę. Wrażliwy, doświadczony petsitter również pomoże przetrwać kotu ten trudny czas, w sytuacji, kiedy brakuje Wam takiej osoby lub nie chcecie/nie możecie fatygować nikogo bliskiego, a wolicie za usługę zapłacić. Wielokrotnie korzystałam z takiego rozwiązania.

            Trzecia, jest dla kota dość stresująca, bo zakłada wyjazd z opiekunami w miejsce urlopowania, które może diametralnie zmienić sytuację w kontekście kociej emocjonalności.

            Jeśli dana lokalizacja jest regularnie odwiedzana przez opiekunów, a tym bardziej z dużą częstotliwością, np. działka, domek nad jeziorem, mieszanie w innym mieście czy drugi dom (z czym spotykam się coraz częściej) – zwierzę jest przyzwyczajone do takiej zmienności i radzi sobie dość dobrze, gdyż kojarzy topografię, ma tam swoje zapachy, bardzo często również niezbędne do funkcjonowania przedmioty (kuweta, drapak, etc) a przy tym – ukochanych ludzi. Odczuwa stres związany z przeniesieniem się w drugie miejsce, jednak jest on nie tak duży jak przy poznawaniu zupełnie nowego terytorium.

            Wówczas zmian jest bardzo dużo: podróż, nowe terytorium, a tam nieznane zapachy, okoliczności i rytm dnia, widoki za oknem, możliwe że także inne zwierzęta….. Stałą jest obecność opiekunów. Lepiej z takim wyjazdem poradzą sobie koty, którym opiekunowie fundują tego typu rozrywki częściej a nawet regularnie. Ułatwi kotu adaptację w nowym miejscu spakowanie pachnących nim gadżetów (zabawki, legowisko, kocyk), kuwety oraz drapaka. To rozwiązanie może jednak być bardzo stresujące dla kota mniej odważnego i otwartego, który odchoruje ekskursję.

Oba warianty to rozwiązania dla osób prowadzących określony, dość aktywny tryb życia, nastawionych na działanie, czasem – życie na dwa domy (lub więcej), takich jednostek dziś nie brakuje. Kilka razy korzystałam z tego rozwiązania. Moje koty za każdym razem przeżywały duży stres, związany ze zmianą miejsca, dlatego szukałam innych możliwości.

            Ostatnie rozwiązanie jest najbardziej stresogenne, zakłada samodzielny wyjazd kota do innego miejsca, np. do rodziny, czy hotelu dla zwierząt. W tym rozwiązaniu kota stresować może wszystko. Im więcej zmiennych tym dla jego nastroju i samopoczucia gorzej. Najtrudniejszą opcją wydaje się hotel dla zwierząt, gdzie dodatkowym negatywnym bodźcem będą zwierzęta tego samego lub odmiennych gatunków. Wyjazd kota do rodziców wydaje się z naszego ludzkiego punktu widzenia dobrym rozwiązaniem, w rzeczywistości generuje jednak stres tym większy, im rzadziej tego typu eskapady kotu zapewniacie oraz im mniej znajome miejsce odwiedza. Pomocne mogą okazać się czułe ręce i bliskość opiekunów na miejscu (o ile kot akceptuje bliskość fizyczną), brak nachalności, przedmioty pachnące zapachem domu, czy zabawy z kotem jego ulubionymi zabawkami, rozładowujące frustracje.  

Tą opcję najczęściej wybierają ludzie, w większych miastach lub na ich obrzeżach gdzie tego typu usługi są dostępne, nie mający bądź nie chcący skorzystać z pomocy bliskich czy opłaconego fachowca, który odwiedzi kota na miejscu.

            Niezależnie od wybranej drogi kot przeżyje mniejszy lub większy stres. Będzie odczuwał brak opiekunów, jeśli zdecydują się na wakacje bez niego, co w krótkim czasie spowoduje także frustrację. Być może będzie temu towarzyszył strach, czy lęk związany z nowymi okolicznościami: miejscem, zapachami, obecnością innych zwierząt. To trzeba zaakceptować i biorąc pod uwagę predyspozycje kota, wybrać najlepszą dostępną możliwość. Lub… zmienić plany i odpoczywać w domu.. z kotem 😀

koty , , ,

Dziecko vs. kot(y)

            Temat mocno istotny a dla mnie aktualny, zarówno dlatego, że całkiem niedawno pojawił się w moim życiu rodzinnym mały człowiek jak też z tego powodu, że w zeszłym tygodniu rozmawiałam o tym „jak to zrobić” by ułatwić zwierzętom zaakceptowanie nowego członka rodziny.

            Ciekawość….czyli jak tego nie zepsuć na starcie…

            Sam fakt oczekiwania na dziecko powoduje dużo zmian z perspekywy kota – opiekunka ma inną temperaturę ciała, w jej brzuchu najczęściej pojawia się „coś intrygującego”, są znoszone dziwne sprzęty (np. łóżeczko) i ciekawe urządzenia (jak wózek, czy nosidełko), to wszystko świetnie/inaczej pachnie, ma ciekawą (dla kota) i przyjemną fakturę (miękkie kocyki), jest stworzone z naturalnych materiałów (jak bawełna) – nic wiec dziwnego, że kota to intryguje. A jeśli  zajmuje – chce to zbadać, eksplorować, doświadczać obecności tych ludzi/rzeczy/przedmiotów. Najprościej jest kotu na to pozwolić. Nie stopować, nie zabraniać, a tym bardziej nie krzyczeć czy gonić z powodu wąchania pościeli czy wózka, aby nie wytwarzać złych skojarzeń z zapachem czy przedmiotami, które za chwile obfitować będą jeszcze w „dziwny” dźwięk i zapach małego człowieka. Bazując na kociej ciekawości i naturalnej potrzebie eksploracji można z powodzeniem zaprosić kota do wstępnego zapoznania się z anturażem malucha.

            Komplikacje?

            Utrudnić sprawę pierwszego poznania może koci temperament czy bardzo delikatna konstrukcja zwierzęcia oraz wrodzona niechęć do zmian. Warto rozważyć, szczególnie w przypadku kotów strachliwych, wykazujących lęk w codziennych sytuacjach, mocno reaktywnych, także tych zwierząt bardziej podatnych na hałas, zapoznanie z nowymi dźwiękami zawczasu. Jak o zrobić?

Wykorzystać można odwrażliwianie i habituację, np. poprzez puszczanie z płyt cd dźwięku/odgłosów wydawanych przez dzieci, czy oglądanie programów telewizyjnych gdzie w tle słychać niemowlęta. Ważne aby zacząć od małej głośności, nie zauważalnej/nienachalnej dla kota i stopniowo ją zwiększać, dzięki czemu zwierzę systematycznie przyzwyczaja się do danych dźwięków (tak jak ludzie którzy mieszkają w pobliżu przejazdu kolejowego, czy lotniska, po czasie przestają zwracać uwagę na te nienaturalne hałasy, gdyż nie stanowią one dla nich zagrożenia i przywykają do nich).

Natura trochę ułatwia cały proces – małe dzieci są dość ciche i ich możliwości wokalne zwiększają się wraz z przyrostem masy ciała i wiekiem, zatem warto wykorzystać ten naturalny cykl właściwie, zamiast unikać kontaktu.

Dezorientację mogą wprowadzać sytuacje nagłe i nieprzewidywalne dla kota, jak przykładowo pojawiające się w domu dziecko bez fizjologicznego okresu ciąży i wczesnego pojawienia się w domu. Pamiętam sytuację, kiedy kot miał problem przed dłuższy czas z zaakceptowaniem adoptowanego synka opiekunów. Ponieważ mieliśmy okazję się wówczas spotkać a oni byli w tej kwestii otwarci udało nam się wspólnie dojść do tego, czemu kocur czuł początkowo dysonans. Sama informacja o powodach wycofania zwierzęcia z kontaktu z maluszkiem uspokoiła rodziców, co wpłynęło pozytywnie na ich relację z kotem oraz jego większą pewność siebie w kwestii wejścia w interakcję z dzieckiem.

               Baza

            Punktem wyjścia do dobrego kontaktu kot-dziecko powinny być dobre relacje z opiekunem, pozytywne nastawienie (koty są mistrzami empatii) i zachowanie rytuałów (kot, którego odsunie się z życia rodzinnego, odbierze się mu czułość z owodu pojawienia się dziecka nie będzie szczęśliwy!), ale to nie wszystko. Zwierzęciu będzie dużo łatwiej, kiedy jego sytuacja w domu, do którego trafi niemowlę będzie komfortowa (nie będzie przeżywał stresu z innych powodów, np. behawioralnych, będzie zdrowe, w dobrej kondycji itd). Sam fakt pojawienia się maluszka będzie generował fizjologiczny stres, dzięki któremu kot będzie się przyzwyczajał do nowej sytuacji. Istotne jednak, aby nie piętrzyć dodatkowych komplikacji i ułatwiać zwierzęciu zakceptowanie tego faktu.

              To już dziś! Oddychaj…

            Przyjazd maluszka do domu wiąże się z oczekiwaniem, wielkimi emocjami i ogólnym zamieszaniem. Nie lubiący co do zasady zmian kot kiepsko odnajduje się w akich sytuacjach – warto o tym pamiętać i nie generować dodatkowych atrakcji w postaci wizyty babci, zamieszania organizacyjnego, jak składanie łóżeczka, biegania po domu czy hucznego przyjęcia…  Niech to będzie spokojny dzień, najbardziej typowy dla domowników, jak się da.

            Miałam okazję obserwować reakcje moich kotów przy narodzinach Zuzi i Karola, moich najmłodszych dzieci, towarzyszyłam w tym doświadczeniu też pośrednio opiekunom moich kociąt i kotów jako hodowca, kiedy przygotowywałam ich na to wydarzenie i dawałam rady, co robić.

Moment poznania jest istotny a pierwsze wrażenie może rzutować na późniejsze relacje. Z tych powodów warto dać kotu przestrzeń i swobodę podejmowania decyzji, kiedy będzie mieć ochotę na podejście do nowego domownika, obwąchanie go i pierwszy kontakt fizyczny. Pewnie będzie ostrożny, zestresowany, być może napięty, podejdzie wolno, na ugiętych łapach. Jeśli będzie szukać wzrokiem naszej aprobaty/wsparcia w tym trudnym momencie powinien ją dostać. Może to być spokojny komentarz słowny, czy/oraz pogłaskanie kota – z pewnością poczuje się pewniej, co go ośmieli i będzie zachętą do kolejnego kontaktu, a o to nam przecież chodzi.

Odradzam, co zdarza się niestety dość często „pokazywanie” dziecka kotu, poprzez wzięcie zwierzęcia na ręce i zbliżenie do noworodka. Takie zachowanie nie będzie pozytywie odebrane – wręcz przeciwnie – utwierdzi w przekonaniu że ta mała istota wiąże się z przymusem (z ludzkiego uścisku kotu trudno się oswobodzić i w sytuacji stresującej tak może właśnie odebrać przytrzymywanie nad niemowlęciem), może spowodować dodatkową niechęć i wzmocnić ostrożność naszego mruczka, zamiast go zapewnić o braku zagrożenia. W skrajnych przypadkach przytrzymywany kot, próbujący uniknąć tej patowej sytuacji może chcieć za wszelką cenę uciec, co może być niebezpieczne.

międzygatunkowo , , ,

Realny wpływ na pomoc terapeutyczną zwierzęciu poprzez współpracę między Opiekunem a behawiorystą

            Problem behawioralny zwierzęcia bywa niedostrzegany, tym bardziej im mniejsze jest zwierzę. Gdy zachowanie nie sprawia ludziom problemu, bywa nawet miesiącami czy latami „niewidzialne” lub ignorowane, co znacznie utrudnia diagnozę, dotarcie do źródłowych emocji czy przyczyn oraz podjęcie skutecznej terapii. Kiedy zagadnienie dotyczy sikania przez kota do butów, zjadania kup przez psa na spacerze, albo niechętne wejście do przyczepy przez konia nagle urasta do skali zachowania kłopotliwego i nieakceptowanego przez człowieka, który szuka pomocy u specjalisty.

            Behawior z którym opiekun sam sobie nie radzi – nie podoba mu się, szkodzi mu w jakiś sposób, nie wyraża na nie zgody – uważane jest za problemowe (chociaż nie zawsze jest zachowaniem patologicznym w świetle spektrum zachowań danego gatunku, jego etogramu). Wówczas spotykamy się na konsultacji w celu otwarcia dialogu i poprawy zachowania zwierzaka.

            Spotkanie z behawiorystą to jedynie chwila, wycinek dnia pupila, w ciągu którego zadaniem eksperta jest poznać zwierzę poprzez:

  • wywiad z właścicielem (osobisty, mailowy bądź mieszany),
  • obserwację zachowania i środowiska, w którym żyje zwierzę z Opiekunami,
  • próbę podjęcia interakcji z pacjentem.

Czasami niezbędne są materiały dodatkowe – np. nagrania filmowe, szczególnie w sytuacji zaburzeń separacyjnych, w których istotne jest odkrycie motywacji zwierzęcia do prezentowania zachowania aby móc wpłynąć terapeutycznie na określone emocje i je zmienić. Inaczej pracuje się z zaburzeniem separacyjnym o podłożu lękowym a odmiennie w przypadku zdiagnozowania nudy.

            Zaangażowanie ze strony behawiorysty zarówno na spotkaniu z opiekunem, skupione na zwierzęciu, jak i potem – zorientowane na człowieka, może się rozbić o ścianę:

  • zmęczenia opiekuna problemem, dlatego nie warto czekać do kresu możliwości
  • niechęci, co może wynikać z braku umiejętności lub wiedzy
  • braku czasu, czego przyczyną może być kiepska organizacja lub wysoki stopień skomplikowania rodzinnego i zawodowego czy
  • słabej motywacji do pracy z pupilem, najczęściej w poczuciu beznadziei, kiedy przy wielu podjętych próbach, nie udało się znaleźć żadnego rozwiązania.

            Zadaniem zwierzęcego psychologa poza odbyciem konsultacji jest podjęcie próby zmotywowania opiekuna do wysiłku, a także sporządzenie dokumentu, z którego będzie wynikało:

  • czemu zwierzę zachowuje się w określony sposób, ale także
  • jakie emocje mu towarzyszą i
  • w jaki sposób je zmienić, aby wpłynąć skutecznie na zachowanie i w efekcie
  • zmodyfikować je tak, by było akceptowalne.

            W kompetencji behawiorysty leży również edukacja – objaśnienie opiekunowi podłoża zachowania, wynikającego z etogramu gatunku lub wykraczającego poza niego a także zwrócenie uwagi na możliwe utrudnienia płynące z natury zachowania (jeśli wynika z etogramu danego gatunku – jest fizjologiczne – zazwyczaj praca nad nim jest bardzo trudna, jak w przypadku znakowania kotów; jeśli jest patologiczne – jak nadpobudliwość psów – wówczas łatwiej wprowadzić zmiany, ale nastawienie na systematyczność i kombinowanie kilku metod pracy, najczęściej przynosi lepsze efekty).

Żaden nawet najlepiej teoretycznie przygotowany behawiorysta z wieloletnim doświadczeniem, nie zmieni problematycznego zachowania zwierzęcia samodzielnie (bez wsparcia Opiekuna) na jednej konsultacji.

            Czas i fundusze poświęcone na spotkanie z behawiorystą nie zmienią nic, o ile nie zostaną wdrożone pokonsultacyjne zalecenia i ustalenia. Systematyczne ćwiczenia, określone techniki behawioralne, czy zwyczajne wzbogacenie środowiska w zaciszu domowym w uzgodnionym przez Opiekuna i specjalistę okresie to podstawa sukcesu w poprawie zachowania psa czy kota. Terapia jest bowiem procesem, który wymaga nakładów pracy – zaangażowania i konkretnych działań – przy obarczeniu tymi codziennymi zadaniami Opiekuna. Ekspert jest jedynie przewodnikiem i doradcą.

            Pokonsultacyjna merytoryczna opieka najczęściej ustalona jest w formie krótkiego kontaktu lub kolejnego spotkania, po uzgodnionym uprzednio czasie na działania. Ma podsumować podjęte aktywności oraz nakreślić ich rezultat. Wielu opiekunów jednak się na nią nie decyduje, mimo iż często jest nieodpłatna. Dlaczego?

            Powody są prawdopodobnie 2:

  • pełen sukces i „odhaczenie problemu” w głowie Opiekuna bez poinformowania behawiorysty (a szkoda, bo każdy z nas lubi widzieć efekty swojej pracy, tym bardziej tak spektakularne) o postępach, albo
  • brak zaangażowania w podjęcie pracy ze zwierzęciem i własny dyskomfort, aby się do tego przyznać (co niestety zdaje się częstszym powodem braku kontaktu).

Chociaż nie wykluczone, że są również inne…

            Mniemam jednak, że przy zmotywowanym Opiekunie i regularnej pracy terapeutycznej ze zwierzęciem wyłapanie źle dobranych technik pracy nie przynoszących rezultatów jest kwestią czasu i zostanie wychwycone przez właściciela stosunkowo szybko (co czasami zgłaszają mi moi podopieczni). To się zdarza i nie jest odosobnione.

            Behawiorysta jest zawodowcem i doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że każde zwierzę wymaga indywidualnego podejścia, czasem odmiennej metody i nie profesjonalne byłoby obrażanie się na te sygnały ze strony zwierzaka. Zatem obawy Opiekuna idące w tym kierunku są niewłaściwe. Zasygnalizowany brak postępów i prośbę o inne pomysły z pewnością nie zostaną pozostawione same sobie, a wręcz uznane za wypełnienie zaleceń w pełni i konieczność dalszej pracy koncepcyjnej nad metodyką.